Pasztet z marchewki
Z tymi pasztetami roślinnymi to ja mam ubaw!!! Ile razy pytają mnie, co jem jak nie mięsa to mówię, że jem pasztet np. z marchewki, z selera, z brokuła.
Żebyście widzieli pierwsze reakcje na to, bezcenne. A potem jedno, jedyne pytanie-z czego??????
Samo słowo pasztet nieodmiennie kojarzy się z mięsem. Wszystko jedno jakim, ale z mięsem. Staropolskie pasztety robione z dziczyzny zdobiły szlacheckie stoły, na wsi polskiej pasztety robione podczas świniobicia gościły w każdym domu, a współcześnie pasztety robi się z reguły w okresie świątecznym. Ja robię swoje, roślinne pasztety co tydzień i jem je z ogromną przyjemnością.
Są pyszne, syte i zdrowe. Wystarczy poznać schemat robienia pasztetów roślinnych i ma się klucz do wielkiej improwizacji, a te są w kuchni najlepsze.
Pasztety roślinne to kombinacja 3 podstawowych składników: rośliny, kaszy i ziaren. Jaką roślinę, przeważnie korzenną, sobie wybiorę taki mam pasztet.
Dziś będzie marchewka. Kasza przeważnie zostaje z obiadu (albo celowo gotuję jej więcej) więc jest kolejny składnik a ziarna biorę, jakie mam.
Tak więc zapraszam a pasztet marchewkowy z kaszą jaglaną i soją. Mniam!
Co potrzeba?
5 sztuk marchewek
cebula
5 ząbków czosnku
szklanka ugotowanej kaszy jaglanej
szklanka ugotowanej soi
pół szklaki oleju rzepakowego
4 jaja
pół szklanki bułki tartej
przyprawy
gałka muszkatołowa
łyżeczka ostrej pasty chili lub piri piri
Co robić?
Umyte marchewki kroję na kawałki i w naczyniu żaroodpornym polewam odrobiną oleju, posypuję ziarnami kolendry i sypię odrobiną soli. Zakrywam i piekę w piekarniku ok. godziny. Piekę warzywa zbiorowo dla oszczędności prądu i mam na cały tydzień zapas do różnych potraw (smalec, pasty, pasztety, burgery). Gotuję kaszę (gdy nie mam z jakiegoś obiadu) i soję. Wszystkie te składniki mają słodkawy smak i dlatego do przyprawiania dodałam łyżeczkę ostrej pasty. Mielę je w maszynce albo blenduję-jak kto woli lub jakim kto sprzętem dysponuje. Do tej mieszanki dodaję jaja, przyprawy, bułkę i ostrą pastę. Pamiętajmy o gałce muszkatołowej, bo bez niej smak pasztetu będzie jak zapiekanka jarzynowa! W tym przypadku nie żałujmy przypraw. Wykładam do foremki lub blaszki posmarowanej olejem i hop do piekarnika. Piekę ok. 80 minut na początku w 180 stopniach, a potem w 150. Nie przykrywam nigdy, bo lubię jak góra jest taka przyrumieniona. Smakuje znakomicie na kanapkach, ale też jako samodzielny bohater talerza w towarzystwie surowych warzyw. Wspaniałe śniadanie w kromką ciemnego chleba w kiszonym ogórkiem. Gdy nie mam obiadu to na szybko gotuję ryż (oczywiście brązowy), podgrzewam kromki pasztetu, dobieram surowe jarzyny i mam pełnowartościowy obiad. Tylko nasza wyobraźnia daje nam wolność kulinarną. Zachęcam więc do prób, bo błędy w tym przypadku są wykluczone!
Smacznego dnia!