Targowiska, place, warzywniaki…
Targowiska, place, warzywniaki…
Pamiętam z dzieciństwa moje wizyty na placu targowym w Przemyślu, gdzie moja babcia kupowała co się dało.
Oprócz owoców i jarzyn kupowała rośliny do skrzynek, szyszki sosnowe na syrop, miotły brzozowe do zamiatania podwórka czy garnki emaliowane.
Kupowała też kury i gołębie na rosół, mleko, sery, jaja czy mięso prosto od rolników.
Nikt nie pytał o badania i książeczki zdrowia, nikt nie pytał o warunki przechowywania czy lodówki i nikt nie pytał o paragon.
Nikt nigdy nie zachorował, nikt nikogo nie oszukał a wszyscy byli zadowoleni. I komu to przeszkadzało?
Z tego co słyszę od różnych podróżników na świecie jeszcze gdzieś tak jest.
Uwielbiałam ten klimat i ten zgiełk. Znałam sprzedawców, do których moja babcia zachodziła jako stała klientka.
Rozmawiali, śmiali się, pozdrawiali i umawiali na następne zakupy. dostawałam do ręki zawsze jakiś owoc albo piórko kury.
To cudowne wspomnienia z dzieciństwa.
Teraz, jak tylko mam czas jadę na plac na zakupy jarzynowe bo tam jest raj dla rośliniożerców.
W dobie internetu to taki renomowany plac ma swoją stronę internetową więc można śledzić co tam się na placu dzieje.
Mój ulubiony to http://placimbramowski.pl/
Tak wygląda Plac Imbramowski w Krakowie:
Gdy robię duże zakupy w hipermakecie to każdy tam jest jak robocik – parking, wózek, reklamówka, waga, kasa i znowu parking.
Nawet zapytać czasem nie ma kogo a co dopiero pogadać o towarze.
A wygląda to tak jak na przykład w Auchanie:
Ale na szczęście są jeszcze targowiska i place albo małe warzywniaki i kto może niech jak najczęściej odwiedza je.
Tam można upatrzeć sobie sprzedawcę który po pewnym czasie stanie się naszym znajomym.
A wtedy to i lepszy towar sprzeda i gratis coś dorzuci i opowie coś o tym co sprzedaje.
Warto też iść na targ wcześnie rano bo wtedy jest większy wybór ale z kolei później jest taniej.
Tam można się targować, tam można negocjować, tam można wybrzydzać i wybierać do woli.
Tam czas płynie inaczej, wolniej, a my wszyscy żyjemy teraz szybko, za szybko.
Ale przede wszystkim tam można rozmawiać ze sprzedającymi o tym co sprzedają.
Można dowiedzieć się o odmianach nowych roślin albo o przepisach na nowe potrawy.
Zaprzyjaźnione małżeństwo z mojego lokalnego warzywniaka spodziewa się dzidziusia i wierzcie mi, że ja też nie mogę tak jak oni doczekać się małego Piotrusia!
Trzeba być też czujnym na takim placu bo nie zawsze pojemnik, który sprzedawany jako pół kilo ma pół kilo.
Albo pęczek pietruszki za 1 zł jest taki sam jak obok.
Albo jaja chłopskie są z fermy a nie jak twierdzi pan sprzedawca z jego kurnika.
To wszystko ma jednak swój klimat i urok.
Ostatnio zapytałam pana Ryśka, handlującego na placu od lat, które ziemniaki mi poleca.
Usłyszałam: kochana, takie jak moje Lordy to nawet francuskie pałace nie widziały.
No i kto w markecie by mi tak odpowiedział?
Zachęcam więc do takich wypadów zakupowych na place póki są i póki te miejsca nie zamienią się w kolejną galerię handlową lub biurowiec.
Leave A Comment